Okazuje się, że język kierowców w Ugandzie jest bardziej rozbudowany niż na europejskich drogach. Ronald, kierowca Trivio Tours objaśnia mi znaczenia. Ktoś mignął przed nami światłami, czyli pyta, jaka jest droga. Roland odpowiada mu, że ok, przecinając powietrze dłonią w poziomie. Jeśli byłaby kontrola policyjna pokazałby palcem wskazującym na dół. W razie korków uderzyłby pięścią w otwartą dłoń.
Jedziemy szeroką gładką asfaltową drogą. Czasem mijamy jakieś rozjechane zwierzę. Jesteśmy niemal w środku największego parku narodowego w Ugandzie (Park Narodowy Wodospadu Murchisona). Do niedawna droga była gruntowa, ale od kiedy odkryto tu ropę, postanowiono nie tylko ją wydobyć, ale też zadbać, aby kierowcom cystern wygodnie się jeździło. A że samo utwardzenie drogi to przecież za mało, więc wylano piękny asfalt. Ugandyjskim kierowcom obce jest przestrzeganie przepisów, więc pędzą nawet 100 kilometrów na godzinę, dając zwierzętom okazję do wyścigów na śmierć i życie.
Zatrzymujemy się na noc w położonej nad potokiem loży Sambiya. Ja i Ronald jesteśmy jedynymi gośćmi. Podczas kolacji przysiada się do mnie staruszka. Nie chce jeść sama. Od kiedy zmarł jej mąż szuka towarzystwa podczas posiłków. Jest właścicielką hotelu. Opowiada, że często przychodzą pod hotel bawoły, mają tutaj swoją sadzawkę. Czasem słychać lamparta nocą. Nie ma żadnych ogrozzeń. Widok na tropikalny las dodaje mi dreszczy emocji. Wypatruję z restauracji jakichś zwierząt, ale dziś nie chcą się pokazać.
Reportaże z Ugandy
Na podstawie mojej podróży po Ugandzie w 2020 r. piszę kolejne reportaże, dotychczas ukazały się:
- Podróż w czasie
- W baśni Ruwenzori
- Na tropie goryli górskich
- Dzieci jaskiń
- Ćpanie górali
- Dzieci z getta
- Przygody nad wodospadami Sipi
- Ruwenzori. Królestwo kameleonów
- Rafting na Nilu i bicie dzieci
- Polscy uchodźcy w Ugandzie
- Na bezludnej wyspie
- Wodospad Murchisona i podpalanie sawanny
- Nieśmiałe hipopotamy
- Noc z dzikimi zwierzętami
- Weź pana na kolana
To jedna z niewielu osób w Ugandzie, z którymi mogę swobodnie porozmawiać po angielsku. Nie potrzebuję tłumacza, ani kłopotliwego powtarzania „could you repeat, please”. Ale jak mówi właścicielka, to nie jest tylko kwestia akcentu. Eufemicznie rzecz ujmując, angielski rządzi się tutaj spontaniczną gramatyką.
Pyta, co chciałbym na śniadanie, ale wiem, że dla mnie to pozorny wybór. Tak jakby wegetarianina wpuścić do mięsnego. Im człowiek więcej czyta z różnych źródeł o tzw. zdrowym odżywianiu, tym trudniej żyć. Ignorancja jest błogosławieństwem.
O świcie jem śniadanie i dostaję też drugie na wynos. To czym ono jest, to jedno. W czym pakowane, to drugie. Postanawiam porozmawiać o tym z właścicielką, gdy wrócimy.
Ruszamy na safari. Po krótkiej jeździe po ślicznym, gładkim asfalcie przecinającym serce dżungli, gdzie natężenie ruchu wynosi kilkadziesiąt aut na godzinę, dojeżdżamy nad Nil Wiktorii. Stąd za chwilę popłyniemy promem na drugi brzeg, gdzie zaczyna się sawanna. Nie jest to tak spektakularne safari, jakie kojarzymy z filmów przyrodniczych, bo niełatwo zobaczyć kotowate, ale żyrafy czy słonie przecinające drogę, też robią wrażenie. Atutem jest też to, że na sawannie jest raptem kilkanaście aut, więc momentami jesteśmy zupełnie sami, dokąd tylko wzrok sięga. Roland trzyma się głównych dróg, ale ja wypatruję na mapsme jakąś boczną. Chcę tam jechać. On jej nie zna, boi się, że się zgubimy. Długo spieram się z nim i upraszam, żeby mi zaufał, co brzmi dla niego kuriozalnie, bo jestem tu pierwszy raz. Ale przecież wsteczny mu działa, jakby co… Jedziemy. Chyba dawno tędy nie jechało żadne auto, bo masa zwierząt odpoczywa na drodze, głównie antylopy i guźce. Co to musi się tu dziać w czasach jakiejś epidemii!
Wracamy na główną drogę. Mijamy rozjechaną mangustę.
Jak leczyć po ukąszeniu węża
Przerwa na jedzenie i ruszamy do wodospadu Murchisona (Murchison Falls). Wodospad jest szczególny, bo leniwie rozlana na szerokości kilkudziesięciu metrów rzeka wpada do wąwozu wąskiego na siedem metrów, co powoduje olbrzymie skotłowanie wody. Od czasu podróży w Wenezueli (Park Narodowy Canaima) i Argentynie (Iguazu) nie widziałem żadnych wielkich wodospadów, więc ten robi na mnie wrażenie. Chcę go sfotografować z różnych perspektyw. Silva, strażnik parku zabiera mnie na spacer do punktów widokowych. Najpierw pójdziemy na pagórek. O! To muszę się przebrać. Silva patrzy na moje krótkie spodenki i mówi, że nie muszę. Nic nie rozumie. Grube spodenki do kolan, a krótkie lniane nad kolana – to przecież robi różnicę.
Za ten krótki spacer trzeba zapłacić strażnikowi, samemu nie można iść, no bo mogą być węże. Uzasadnienia w branży turystycznej zawsze mnie przekonywały. Jak radzą sobie z wężami? Czy były jakieś ukąszenia? Nie było, ale na wszelki wypadek pracownicy parku mają ze sobą czarny kamień. Czarny kamień to kawałek kości, która po obróbce cieplnej osiąga duże właściwości absorpcyjne. Przykłada się ją do rany po ukąszeniu, aby wciągnęła jad. Czy Silva ma czarny kamień przy sobie? Nie.
Silva ma jeszcze jedną ciekawą umiejętność. Gdy naśladuję śpiew jednego z ptaków Silva bez większego trudu rozpoznaje, jaki to gatunek.
Dramat Hemingwaya
Niedaleko wodospadu w 1954 roku robił się samolot z Ernestem Hemingwayem, dzień później pisarz leciał kolejnym samolotem, który… rozbił się. Jak wiele trzeba mieć szczęścia, żeby przeżyć dwa wypadki samolotów i nie zostać zaatakowanym przez dzikie zwierzęta? A ile, żeby co najmniej trzy razy otrzeć się o śmierć? To wszystko przydarzyło się pisarzowi.
Seria zdjęć z górnego punktu widokowego i idziemy na sam dół, pod wodospad, gdzie rzeka po chwili łączy się z Jeziorem Alberta. Stąd roztacza się panorama na wodospady Murchisona oraz Uhuru. Ten drugi powstał w 1962 roku, gdy Uganda odzyskiwała niepodległość od Brytyjczyków. Pod naporem wody rozerwały się skały i rzeka rozdzieliła się na dwa ramiona.
Muchy tse-tse
Co kilkadziesiąt metrów widzę czarno-niebieskie pułapki na drzewach. To na muchy tse-tse. Mają złą sławę, bo mogą przenosić świdrowce wywołujące śpiączkę. Na początku XX wieku choroba ta wypędziła ludzi z tych terenów. Opuszczone przez nich hektary stały się ostoją dzikich zwierząt, co pozwoliło w 1952 roku założyć park narodowy. Pułapki zakładane przez strażników są wyłącznie mechaniczne - kolory wabią muchy, które nie umieją odnaleźć drogi powrotnej. Hotele za to umieszczają w nich chemiczne atraktory, w których muchy się topią.
Z kim na safari?
Oprócz wspomnianego Ronalda z Trivio Tours spotkałem jeszcze parę osób z branży. Kogo mogę polecić?
Wilson - poznałem go jako kierowcę busa z Mbale do Jinjy. Okazało się, że jeździ też na safari w całym kraju. Komunikatywny, inteligentny i doświadczony.
Denis Kirya - już nie polacam.
Lucky Katabire – jeździłem z nim kilka razy po Ugandzie. Kładzie nacisk na jakość. Chyba najbardziej doświadczony touroperator, wśród poznanych przeze mnie, ale nie powiem, że znam większość.
O zasadach wybierania agencji na safari napisałem też osobny tekst.
Ochrona przyrody rozumiana jest tutaj specyficznie i już nie chodzi tylko o podejście hoteli, czy o priorytety ekonomiczne (jak wydobywanie ropy). Na przykład dozwolone jest wędkarstwo (bez zabijania), które kusi amatorów z całego świata. Łapanie metrowych sztuk jest na porządku dziennym. W parku można zobaczyć też sporo plastiku, ale spokojnie, podobno jest zbierany. Później się go pali.
Nie widziałem dziś żadnego lwa. Silva się nie dziwi. Wysoka trawa. Mamy luty, a jeszcze nie zaczęto wypalać sawanny. Jak to? – dopytuję. Otóż pracownicy parku uprzedzają dzikie pożary i sami wypalają trawy.
W tym całym zwariowanym świecie chciałbym, żeby były jakieś enklawy, na które człowiek nie wywiera wpływu. Żeby widzieć jak wyglądała przyroda przed masowym pojawieniem się człowieka albo jakby rozwijała się bez jego wpływu (czy też minimalizując jego wpływ). No chociażby na jednym procencie skrawka Ziemi. Tak widzę rolę parków narodowych.
I tu mi na myśl przychodzi Brazylia. O, ironio, choć jest oskarżana o niszczenie Amazonii, to trzeba przyznać, że tereny, które decydują się chronić, chronią z olbrzymim zaangażowaniem i masą restrykcji. Na przykład w Parku Narodowym Fernando de Noronha obejmującym archipelag na Oceanie Atlantyckim. Celem parku jest w pierwszej kolejności ochrona przyrody i zmniejszenie antropogenicznego wpływu na środowisko. Podatek turystyczny za pobyt jest progresywny, rośnie co kilka dni, a maksymalnie można przebywać na wyspach przez miesiąc. Obowiązuje też limit turystów w tym samym czasie. Choć bywa, że w ramach ochrony przesadzają w drugą stronę, na przykład, gdy naukowcy ułatwiają żółwiom wykluwanie się z jaj na plaży. Sama obecność ludzi już ma duży wpływ, bo odstrasza drapieżniki gustujące w żółwiach, co jest przecież ingerencją w naturalny łańcuch pokarmowy.
Ciekawie do ochrony przyrody podchodzi też Gorczański Park Narodowy. W związku z zanikaniem polan zdecydowano się na koszenie na nich trawy, jak i przywrócenie wypasu owiec, co zahamowało sukcesję lasu. Czy tak aktywna ingerencja jest uzasadniona? Polany to z jednej strony walor krajobrazowy, z drugiej specyficzny ekosystem i swoiste gatunki roślin. Trzeba jednak pamiętać, że polany te są stosunkowo młode (w skali historii Ziemi) i powstały w XIV wieku po wykarczowaniu lasu przez bałkańskich przybyszy. Tu się rodzą ciekawe pytania - kiedy niszczycielska działalność człowieka staje się obiektem wartym ochrony? Czy np. zamiast odratowania Amazonii będziemy w przyszłości chronić powstałą tam sawannę?
Po co podpala się sawannę?
Wracam myślami do sytuacji Afryce. Jeśli wybucha pożar od pioruna, to jest to zjawisko, które zdarza się od milionów lat. Po co go jednak samodzielnie wywoływać skazując między innymi część zwierząt na śmierć w męczarniach (abstrahując, że większość z nich i takby zginęła w mniejszych lub większych męczarniach z "rąk" drapieżników)?
Silva twierdzi, że kontrolowane pożary sieją mniejsze zniszczenie, a przede wszystkim pozwalają trawie szybciej się odrodzić. Sucha trawa zamieniona w popiół nawozi glebę, a równocześnie zwalnia miejsce młodej trawie. Rozumiem, choć w moim antyantropogenicznym podejściu, to mnie nie przekonuje.
Okiem naukowca
Pożary stanowią naturalny (od pioruna) elementem funkcjonowania niektórych ekosystemów. Najwyższy stopień bioróżnorodności obserwuje się na granicach różnych środowisk np. na skraju lasu. Pożar na przykładzie z Australii, choć niszczycielski ma też swoje plusy. Nawet są rośliny, które nazywają się pirofity. Dla nich ogień jest stymulatem do rozwoju.
Radosław Gil, biolog terenowy
Ale to nie wszystko. Chodzi też o migrację zwierząt. W obliczu suszy antylopy ruszyłyby w poszukiwaniu trawy. Jednak władze parku nie chcą, aby zwierzyna opuściła jego teren. Pewnie tak ze względów ambicjonalnych, jak i takich, że poza parkiem czekaliby na nie kłusownicy.
Co ciekawe, choć z jednej strony pożary mają niszczycielską, czy wręcz w nienaukowym rozumieniu - okrutną moc, to w pewnych przypadkach nie tylko sprzyjają odrodzeniu, ale jak wykazali badacze na terenie Białowieskiego Parku Narodowego, mogą zwiększać bioróżnorodność.
Hotele na terenie Parku Wodospadu Murchisona też specyficznie dbają o przyrodę. Z pierwszej ręki poznałem historię, jak zniszczono kopiec termitów i zmieszano go z solą, aby zrobić lizawki w celu przyciągnięcia ssaków. Po co? - zapytałem. No żeby była atrakcja dla turystów. Czyli safari to za mało? - moje pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Dwie tęcze na pożegnanie
Wracam nad wodospad. W niektórych miejscach mgiełka wodna tworzy chłodzący prysznic, a próbujące się przez nią przebić promienie słoneczne malują dwa łuki tęczy. Liryczne pożegnanie z wodospadem.
Wracamy do hotelu. Krótka kąpiel w basenie oraz bieganie za ptakami i nieskuteczne wypatrywanie bawołów. Spotykam za to ponownie właścicielkę. Pytam, czy można by inaczej pakować jedzenie na drogę, może papier zamiast folii plastikowej czy aluminiowej, które wchodzą w reakcję z jedzeniem? Dyplomatycznie mówi, że się zastanowi. Kilka dni później pisze do mnie, że będą zmiany.
Galeria