Czuję gaz. Nikt z pasażerów autobusu nie reaguje. Pytam sąsiadów czy coś czują. Nie. A ja czuję coraz mocniej, rozglądam się zaniepokojony i bezradny. Tłumaczę sobie, że to jeszcze nie ta epoka, że autobus to może śmierdzieć najwyżej benzyną. W końcu jeden z mężczyzn pokazuje na mijaną przez nas cysternę. Uff.
To tylko chwilowa ulga, bo po chwili ponownie paraliżuje mnie odór potu współpasażerów. Dezodoranty nie są tutaj w standardzie. Siedzący obok mnie pastor przymyka trochę okno. Proszę, aby otworzył, bo źle się czuję. On otwiera, a ja zastanawiam się czy podnosząc do okna ręce nie uwolnił jeszcze więcej molekuł. Postanawiam, że to moja ostatnia podróż transportem publicznym w Ugandzie. Zwłaszcza, że czekanie zajmuje często więcej czasu, niż jazda. Tym razem i tak nie było tragedii, bo już do drugiego autobusu udało mi się wepchać.
Kserówki pastora
Nim jednak przerzucę się na autostop czeka mnie jeszcze jakaś godzina w ścisku i smrodzie. Do tego pastor podsuwa mi swoje ksera z przemyśleniami na temat Boga. Obok pasażer odbiera telefon i zaczyna do niego krzyczeć jakby rozmówca był niepełnosprawny słuchowo. Z uśmiechem wcinam mu się w konwersację i mówię, że nawet ja go słyszę, więc jego rozmówca – tym bardziej. Ludzie wybuchają śmiechem. Pastor to komentuje, mówi coś o pokorze i że chciałby mój numer telefonu.
Uganda od a do Ź
Zapraszam do porad i ciekawostek dotyczących podróżowania po tym kraju w tekście Uganda od A do Ź
To już drugi raz, gdy po tym, jak zwróciłem komuś uwagę w autobusie, jestem proszony o numer telefonu. Przypominam sobie, jak grałem z chłopakami w piłkę w Kampali. Gdy była jakaś niezgodność od razu pojawiały się krzyki, nawet rękoczyny. Asertywność jest tu chyba jakimś nowym wynalazkiem.
Słonie żrą bawełnę
Spędzam noc w hoteliku The Elephant Home czerpiącym energię z promieni słonecznych, postawionym na sawanie tuż przy Paruk Narodowy Królowej Elżbiety (Queen Elizabeth). Można tu czasem spotkać w nocy słonie przychodzące zjadać krzaki bawełny. Aby zabezpieczyć uprawy rolnicy dostają od parku drewno, z którego rozpalają ogniska dookoła pól, co studzi zapędy słoni opuszczających rezerwat. Zastanawiam się, czy w Polsce byłaby możliwa podobna współpraca w kwestii wilków czy bobrów bez zabijania ich.
W hoteliku mieszka Ivan, malarz, który w recepcji ma swój warsztat, a może w warsztacie urządzono recepcję?
Hotelik leży na odludziu, jednak kilometr dalej znajduje się wioseczka, wypożyczam rower i ruszam nocą w poszukiwaniu kolacji. Po kilku minutach jeszcze będąc na pustkowiu docieram do znaku drogowego "Equator 1 km" (Równik za jeden kilometr).
Architektoniczny majstersztyk
Piętnaście kilometrów dalej znajduje się słynny kanał Kazinga. Spędzam nieopodal dwie niezapomniane noce w loży Kazinga Wilderness, która wita mnie przepięknym świetlnym spektaklem - wysiadam z auta gdzieś na sawannie, a niemal zupełną ciemność przecina restauracja, postawiona na palach, bez ścian, delikatnie, nastrojowo oświetlona ciepłym światłem. Działka hotelu również graniczy z Parkiem Narodowym Królowej Elżbiety. Nie ma ogrodzenia.
Wizytę zaczynam od kolacji. W tle słychać łamane gałązki, to bawół. Niewiele później pojawiają się głośne chrząknięcia, i skubanie trawy, tak głośne jakby przystawiono zwierzęciu pod pysk megafon. To hipopotamy pasą się obok. Chcę zabrać coś z domku. Mam do przejścia pięćdziesiąt metrów. Może na wszelki wypadek przyda się ochroniarz. Pytam obsługę. Po chwili dwie dziewczyny ruszają ze mną jako eskorta. Uzbrojone w latarki.
- Co jeśli by nas zaatakowało jakieś zwierzę?
- Wiemy jak walczyć – odpowiada dziewczyna.
Dzikie zwierzęta za moskitierą
Domek to urocza konstrukcja z pali zaprojektowany przez właściciela o imieniu Robert. Jest samoukiem. Zlew w łazience wyrzeźbiono w drewnie. Prysznic bez dachu umożliwia nocą obserwację drogi mlecznej. W sypialni zamiast ścian - moskitiery. I jeszcze zasłony. Wygląda to oryginalnie i okazale. W ciągu dnia zapewnia to przewiew, konieczny, bo to niecałe 950 metrów nad poziomem morza, a w nocy daje możliwość bezpiecznej obserwacji wizytatorów.
Właśnie słyszę wycie hieny, ale jest za daleko, żeby ją dostrzec. Zrywa się za to wiatr, coraz silniejszy. Robi się chłodno, ale przede wszystkim wyobraźnia podpowiada mi, że jakaś niesubordynowana gałąź może rozstać się z matką i z impetem wpaść do mnie z wizytą. Przeprowadzam się zatem na drugie łóżko. Dodatkowe dwie warstwy moskitiery chronią skutecznie przed chłodnym wiatrem. Rano spostrzegam, że w okolicy są tylko krzaki, więc spotkanie z gałęziami było mało prawdopodobne.
Ryż na obiad
Śniadaniu towarzysza śpiew wielu ptaków. W tym charakterystyczny trzydźwiękowy zaśpiew złotokosika ogrodowego. Oraz – dzieci, niedaleko mieści się szkoła dla wioski Katunguru. A za nią Kanał Kazinga, na którym organizowane są wycieczki łodzią. Można zobaczyć między innymi hipopotamy i słonie.
W wiosce poznaję Scovię, która mnie oprowadza. Chcę, żeby zabrała mnie nad kanał, ale mówi, że się boi. Zaprasza mnie na obiad. Idę. Obiadem ma być gotowany ryż. To dość powszechne, również na kolację. Mówię, że zaraz wrócę. Idę na bazarek, kupuję pomidory, kapustę i cebulę.
Reportaże z Ugandy
Na podstawie mojej podróży po Ugandzie w 2020 r. piszę kolejne reportaże, dotychczas ukazały się:
- Podróż w czasie
- Dzieci jaskiń
- Na tropie goryli górskich
- Podróż do baśni Ruwenzori
- Ćpanie górali
- Dzieci z getta
- Przygody nad wodospadami Sipi
- Ruwenzori. Królestwo kameleonów
- Rafting na Nilu i bicie dzieci
- Polscy uchodźcy w Ugandzie
- Na bezludnej wyspie
- Wodospad Murchisona i podpalanie sawanny
- Nieśmiałe hipopotamy
- Noc z dzikimi zwierzętami
- Weź pana na kolana
Ryk lwa
Mojej drugiej kolacji w hoteliku wtóruje skubanie trawy przez koby śniade. Po dwudziestej trzeciej milkną odgłosy cywilizacji ustępując miejsca pomrukom hipopotamów i ariom świerszczy. O północy powietrze przeszywa ryk lwa. Nad głową przelatuje mi nietoperz. Raz, drugi, trzeci, krąży.
Park Królowej Elżbiety słynie też z lwów drzewnych. W trakcie upałów tutejsze lwy wspinają się na drzewa figowe i odpoczywają. Tu jest lepsza cyrkulacja powietrza. W zasadzie każdy lew umie się wspinać, ale nie każda sawanna ma ku temu odpowiednie drzewa.
Jazda pod prąd
Właściciel hotelu, Robert żegna mnie i mówi, żebym uważał na bawoły. Ruszam dalej, w góry Ruwenzori. Skoro postanowiłem zerwać z transportem zbiorowym, to macham na ulicy na wszystko, co przejeżdża. Zatrzymuje się mała ciężarówka. Kierowca jedzie do Fortu Portal oddalonego o sto kilometrów. Więc wysiądę w jednej trzeciej drogi.
Ruch lewostronny, ale po raz kolejny uświadamiam sobie, że jeśli ktoś nie odróżnia stron, to i tak go nie strąbią. Asfalt momentami zwęża się do jednego pasa. Kierowcy tak kreatywnie manewrują, że zdarza się, że mijają się jadąc po swojej prawej stronie.
Jak znaleźć podwykonawcę?
Gość jedzie na czołówkę pisząc sms. Śmieje się, gdy go upominam. Po kwadransie, gdy przejeżdżamy przez Kasese dogania nas motocykl z dwiema osobami. Pasażer krzyczy:
- Kampala, Kampala!
Zatrzymujemy się. Krótka rozmowa i okazuje się, że kierowca właśnie dostał zamówienie na transport towaru do Kampali. Czterysta dwadzieścia kilometrów. Tak się tutaj robi biznesy.
Mówi, że ma zabrać tylko wagę i jedzie dalej. No to poczekam. Skręca gdzieś na wyboje i po pięciu minutach dojeżdżamy do jakiejś fabryki. Załadunek trwa pół godziny. Chłopy dźwigają jakieś piece, rupiecie, złom. A do tego przyjeżdża żuraw i ładuje na pakę urządzenie z miernikiem w Newtonach. No i jest też mała waga sklepowa, która trafia na przednie siedzenie. Wystarczy mi tego czekania. Biorę boda-boda, czyli kierowcę na motocyklu, i jadę w góry, gdzie przeżyję przygodę roku.
PS Jak wybrać najlepszą firmę na safari? Parę wskazówek zawarłem tutaj.
Galeria