W jeziorze Nyabikere mieszka od pół roku samica hipopotama, która pojawiła się tu nie wiadomo dokładnie skąd i urodziła dziecko. Spacerując nad jeziorem przy hotelu Bushpig słyszę głośne pomruki albo widzę tylko jak para przepływa w odległości czterdziestu metrów od linii brzegowej. Na ostatnią dobę przenoszę się jednak do Rweteera Safari Park (www, FB), co zmienia sytuację.
Hotel służy głównie jako miejsce odpoczynku dla turystów jeżdżących na safari do parku Królowej Elżbiety lub parku Kibale, gdzie można podglądać szympansy. Wiele parków umożliwia samodzielne zwiedzanie w aucie, więc niektórzy turyści wypożyczają terenówki i eksplorują parki. Gdy widzę, jak para Niemców przyjeżdżają lśniącą białą limuzyną mercedesa, myślę, że ktoś bardzo chciał na nich zarobić albo odgrywa się za afrykański kolonializm. To jest ciekawsze niż moje akcje w sandałach.
Tutejsze domki i namioty rozsiane są po łagodnie opadającym do jeziora stoku, dlatego hipopotamy chętnie tu wpadają w nocy na skubanie trawy. Ale jak to mówią pracownicy hotelu, są nieśmiałe, więc unikają zarówno sztucznych świateł jak i ludzi.
Kiedy lecieć do Ugandy?
Ze względu na porę suchą polecam styczeń, luty i marzec. Ewentualnie - czerwiec, wrzesień. Lipiec i sierpień też są dobre, ale wtedy jest więcej turystów i wyższe ceny.
Zabić hipopotama
Miejscowa ludność chciała je zabić, bo niszczą uprawy. Hotel wstawił się za nimi (z miłości lub ze względu na atrakcję turystyczną) i pozwala im paść się bez przeszkód, co widać po głębokich śladach koło domków.
Jest około piątej po południu, gdy słyszę potężne chrapnięcie. Podążam za dźwiękiem i widzę jak za krzakami dwa hipopotamy stoją tuż przy linii brzegowej. To jedyne miejsce w hotelu, gdzie jest nisko zwieszony drut kolczasty i to on jest jedyną barierą między mną a zwierzętami.
Wołam pracującego tu na wolontariacie Juana, który ma aparat z pokaźnym obiektywem i skradamy się do hipopotamów. Wyraźnie widać zaróżowienia na fałdach szyi. To kwasy wydzielane przez skórę hipopotama. Chronią przed bakteriami jak i słońcem. Łatwo mieszają się z mlekiem, więc po świecie krąży hipoteza, że mleko hipopotama jest różowe.
Przy odległości piętnastu metrów matka jest już wyraźnie poruszona. Mi serce bije jak na półmaratonie. Hipopotamy są uważane za najniebezpieczniejsze zwierzęta Afryki, choć myślę, że nie doceniono komarów. Nie jestem do końca pewny, czy skoro potrafią zrobić papkę z człowieka, to powstrzyma je parę drutów? Gdy matka podnosi nagle głowę i wydaje chrapnięcie, moje ciało natychmiast jest gotowe do ucieczki. To tak na wypadek, gdyby hipopotam stracił nieśmiałość.
Uganda od a do Ź
Zapraszam do porad i ciekawostek dotyczących podróżowania po tym kraju w tekście Uganda od A do Ź
Ochroniarz z dzidą
W Rweetera Safari Park mają swój piec do pieczenia chleba. Wrzucam do paleniska dwa białe bataty. Gdy przychodzę je odebrać, w wyciąganiu pomaga mi nocny strażnik. Jest ubrany w grubą kurtkę i otulony szalikiem. Mówi, że to przeciw owadom. Owadów w nocy jest tu mało, zwłaszcza komarów, bo temperatura piętnastu stopni skutecznie ogranicza rozmnażanie tropikalnych gatunków. Myślę, że mu po prostu zimno. Ochroniarz wkłada włócznię do paleniska, nabija i wyciąga moje bataty.
Nad ranem jezioro przykryte jest delikatną kołdrą z mgły, która pod wpływem wiatru i słońca widowiskowo wiruje. Peter, serdeczny gospodarz w RWS przedstawia mi Jamesa, przewodnika od ptaków, który zabiera mnie do łódki na dwugodzinną wycieczkę wypełnioną rozmowami o dziesiątkach ptaków, które tu spotykamy, a które w większości znałem dotychczas tylko z programów typu National Geographic.
Czarny człowieku!
Najbardziej cieszą mnie zimorodki, widzimy tu cztery gatunki: zimorodek malachitowy, rybaczek srokaty, rybaczek wielki oraz łowiec jasny. Są też orły i wikłacze. Podpływamy do białego ibisa. Robię serię zdjęć, gdy ten się wypróżnia, czyli zaraz odleci. Tak też się dzieje. Zwierzęta przed ucieczką pozbywają się balastu. James pokazuje mi też roślinę, którą leczy się tutaj syfilis.
Co jakiś czas mijamy wędkarzy łowiących kilkucentymetrowe rybki. Wołają tradycyjnie mzungu coś tam, czyli: biały człowieku, a do tego jakiś (zazwyczaj sympatyczny) komentarz . Nudzi mnie już to etykietowanie, więc odpowiadam w końcu jednemu z nich w języku rutoro: Omiraguzu! Czyli: Czarny człowieku! Na to on krzyczy, że chciał być biały, ale bóg odmówił.
Krokodyle jako straszak
Jezioro poprzecinane jest rybackimi sieciami. Poprzedni właściciel hotelu Bushpig (wtedy nazywali się CVK) miał z nimi na pieńku. Kupił więc jaja krokodyli, żeby te po wykluciu się tutaj skutecznie zniechęciły rybaków do połowów. Z jaj wykluły się jednak warany. Historia tyle straszna, co i zabawna. Warany są już olbrzymich rozmiarów i robią wrażenie. Zastanawiam się, jak zmieniło to ekosystem.
Od kiedy jestem na zachodzie Ugandy nie czuję dymu palonego plastiku. Pytam o to Jamesa. Mówi, że plastik pali się w kwietniu, gdy turyści wyjadą.
- To nie jest dobre – komentuję.
- Dlaczego?
Zimno jak w Afryce
Parę dni wcześniej poznałem nauczyciela z lokalnej szkoły. Łamaną angielszczyzną poprosił mnie o pomoc. Okazało się, że uczy angielskiego i chodzi o pieniądze. Odmówiłem i zaproponowałem, że mogę poprowadzić jakąś lekcję. Wcześniejsza rozmowa z Jamesem przekonała mnie, żeby opowiedzieć o plastiku.
Szkoła jest prywatna. Jak mówi Raymond, nauczyciel angielskiego, otworzyli ją, bo poziom w szkołach państwowych jest niski. Tutaj płaci się około dwudziestu sześciu złotych za miesiąc.
Sala lekcyjna ma jakieś piętnaście metrów kwadratowych. Drewniane ściany, otwór wejściowy i okienny. Ja mówię, a nauczycielka tłumaczy z angielskiego na miejscowy język rutoro. Tytułem wstępu parę ciekawostek o Polsce i analogia, że u nas zimno jak tutaj na czubku Góry Stanleya, najwyższego szczytu Ugandy, sięgającego przeszło pięciu tysięcy metrów nad poziomem morza. Okazuje się, że dzieci i nauczycielka mają raczej mglistą wiedzę na temat rodzimej Góry Stanleya, jak i wysokości, na jakiej jesteśmy. Czuję się zakłopotany.
Podejrzane tłumaczenie
Oprócz plastiku poruszam też kwestię smażenia, które jest elementem niemal każdego posiłku. Mówię, że smażenie ogranicza wartość odżywczą. Poza tym oleje, które tutaj widziałem, to mieszanki olejów niskiej jakości i nie nadają się do smażenia, bo mogą wywoływać raka. Używam krótkich, prostych zdań i po kilku robię przerwę na tłumaczenie.
Nauczycielka mówi znacznie dłużej, może jest poetką? Zastanawiam się, czy przypadkiem nie dodaje własnych komentarzy. Gdy wyłapuję, że ni stąd, ni zowąd, opowiada o oleju słonecznikowym (o którym nie wspominałem), przerywam jej i pytam, co im powiedziała.
Mówi, że podała przykład oleju słonecznikowego jako naturalnego. Odpowiadam, że ze względu na wysoką zawartość wrażliwych na temperaturę kwasów tłuszczowych omega-6 i omega-3 olej ten nie nadaje się do smażenia, bowiem kwasy te przekształcają się w niebezpieczne LOP-y.
Poza tym proces rafinacji takich olejów zazwyczaj ma chemiczny charakter i nie wiadomo, co ostatecznie ląduje w takim oleju, a wiadomo na pewno, że sam olej ląduje w plastikowej butelce, której skład (np. barwniki lub stabilizatory) łatwo reaguje z olejami (artykuł). Czy pani to przetłumaczy zaprzeczając wcześniejszej gloryfikacji oleju słonecznikowego? Mam nadzieję, że tak.
Obróbka cieplna jest tu dyktowana nie tylko tradycją czy smakiem, ale też strachem przed bakteriami i wirusami, zwłaszcza tyfusem. Dlatego mówię, że jeśli jest takie zagrożenie, to wystarczy ugotować warzywa, a w zasadzie nawet sparzyć. Wiele bakterii zaczyna ginąć już w temperaturze sześćdziesięciu stopni. Ale gotowanie to kolejne wyzwanie. Nawet jeśli ludzi stać na stalowe garnki, to gotują w toksycznych aluminiowych. Gdy kończę lekcję, proszę o jakieś pytania na koniec. Cisza w sali.
Czasem zastanawiam się, czy edukowanie nie jest jakimś grzechem? Niczym zerwanie jabłka w raju przez Ewę? Daje dostęp do niewygodnej, stresującej wiedzy?
Reportaże z Ugandy
Na podstawie mojej podróży po Ugandzie w 2020 r. piszę kolejne reportaże, dotychczas ukazały się:
- Podróż w czasie
- Dzieci jaskiń
- Na tropie goryli górskich
- Podróż do baśni Ruwenzori
- Ćpanie górali
- Dzieci z getta
- Przygody nad wodospadami Sipi
- Ruwenzori. Królestwo kameleonów
- Rafting na Nilu i bicie dzieci
- Polscy uchodźcy w Ugandzie
- Na bezludnej wyspie
- Wodospad Murchisona i podpalanie sawanny
- Nieśmiałe hipopotamy
- Noc z dzikimi zwierzętami
- Weź pana na kolana
Rozmowy przy wypiekaniu chleba
Rozmowy przy wypiekaniu chleba czy też siedzenie przy ognisku przy jeziorze to duży atut tutejszych hoteli. Uwielbiam takie klimaty. Równocześnie po tylu tygodniach tułaczki mam też ochotę na odrobinę luksusu i zmianę perspektywy. Na kolejne dni przenoszę się do Crater Safari Lodge (www, FB) położonej jakieś czterdzieści metrów nad lustrem jeziora Nyinabulita, które dwa dni temu obfotografowałem z drugiej strony.
Ponoć gospodarzem tych wód jest inny hipopotam. Całkiem dobrze troszczą się tu o gości - jest wanna z gorącą wodą ogrzewaną solarnie (poprzednia wanna w Masindi oferowała co najwyżej ciepłą wodę). Jest hamak, i mata do jogi, a na śniadania dżem własnej roboty - ten ze skórek z pomarańczy zdobywa moje uznanie. Zapytam później o receptę, ha!
W 2020 roku działalność hotelu Bushpig została zawieszona. Nie wiadomo czy będzie wznowiona.
Galeria