Kiedy chcesz jechać na wakacje? Wybierz miesiąc:
Opowiadania, felietony, wywiady / Kwarantanna na wesoło
Trzynaście dni oczekiwania na wynik na obecność koronawirusa oraz sfałszowanie dokumentu przez sanepid i bezprawne przedłużenie kwarantanny - po czteromiesięcznych wojażach po Afryce nie spodziewałem się, że w ojczyźnie będzie też ciekawie!
Kwarantanna – dzień pierwszy, 20.03.2020
Dzwoni do mnie pan policjant. Mam się pokazać w oknie. Ok! Wychylam się i macham w kierunku auta na ulicy oddalonego od mojego okna jakieś 70 metrów. Wiatr smaga mi twarz i czuję się jak podróżnik na statku. Taka kwarantanna to przyjemność. Pan pyta, czy czegoś nie potrzebuję, zawieszam się w odpowiedzi. W sumie – nie. Ale robi mi się miło, bo pytanie zabrzmiało autentycznie.
21.03 to już jakiś jedenasty dzień moich sensacji w układzie pokarmowym, które pojawiły się gdzieś między Rwandą a Teneryfą, więc dzwonię do całodobowej opieki lekarskiej. Stamtąd kierują mnie do limanowskiego sanepidu. Ten kieruje mnie do lekarza mobilnego. Po paru godzinach w moich drzwiach ukazuje się anielica o pięknych oczach. W maseczce i kaftanie, ale to wciąż anielica. Kaftan kojarzy mi się ze scenami z filmów, gdzie operują pacjentów. Jest z nią ratownik medyczny w maseczce i czerwonej kurtce. Jak to dobrze, że dali mu chociaż czerwoną kurtkę. Anielica traktuje mnie dość oschle, co nie ujmuje jej urody, i po badaniu stwierdza, że to nie koronawirus, więc nie widzi sensu robić wymazu. No trudno, to się nie uodpornię jeszcze.
Przeszkadzam policji
Trzeciego dnia budzi mnie dzwonek do drzwi. O, mam gości! Wyglądam przez okno, a tam pan policjant z pretensjami, czemu nie odbieram telefonu, że utrudniam im pracę. Czuję się skruszony. Sprawdzam telefon, trzy nieodebrane połączenia w przeciągu dziesięciu minut. Zastanawiam się jak mógłbym przymocować telefon do swojej głowy, wtedy nawet idąc do kibla czy wanny go nie zapomnę i ułatwię pracę policji. Najważniejsze, żeby żadnemu policjantowi nie spadła z głowy, że tak powiem, korona, gdy wyjdzie z samochodu na trzy minuty. Z drugiej strony pewnie wielu ludzi dałoby dużo, żeby mieć teraz jakąkolwiek pracę. Mam nadzieję, że żaden złodziej na zmianie pana policjanta nie wpadnie na pomysł, aby mu utrudniać pracę, bo dziś jest zimno. Ze współczuciem myślę o antyterrorystach, których trzeba fatygować, żeby wyważyć drzwi o 5 rano, bo jakieś gnojki zamiast je otworzyć, to śpią.
Czwartego dnia dzwoni inny policjant. Akurat myłem głowę, zimno, ale nie chciałbym mu utrudniać pracy, więc wychylam się. Nie widzi mnie. To mówię, że wychylę się jeszcze raz. Nie widzi mnie. Chowam się na chwilę i zamykam okno, ubieram czapkę. Opisuję mu, w którym domu jestem i od której strony zaraz się wychylę. Ulica jest pod kątem prostym do tej ściany, więc, żeby mnie zobaczył, musimy się dobrze zsynchronizować. Chcę powiedzieć, że zaraz znowu otworzę okno i się wychylę, ale on mnie uprzedza mówiąc, że mnie widzi. No, czary mary jakieś, ale ważne, że działa.
Podobno nie wróciłem do Polski
Do dziś, tj. 25.03, mimo moich chęci i wparcia anielicy choroba układu pokarmowego nie ustąpiła, a miałem też przez chwilę stan podgorączkowy, więc dzwonię do limanowskiego sanepidu z zapytaniem, czy w tej sytuacji nie warto mi zrobić badania molekularnego na wypadek, gdybym przechodził chorobę koronawirusową w niespecyficzny sposób, co byłoby ważną informacją w walce z epidemią. Dyrektorka sanepidu wyraża zgodę, skoro sam o to proszę... Później dzwoni, że jednak nie mogą mi zrobić wymazu, bo według bazy danych nie wróciłem do Polski. Wypatruję za oknem teneryfiańskiej palmy albo rwandyjskich wulkanów, ale tam tylko bez i mszański Grunwald sięgający w porywach 513 metrów. Nie wiem, co gorsze - koronawirus czy halucynacje?
Sprawdzam dokumenty podróżne i widzę, że jednak przyleciałem do Polski. Czyli mam z głową lepiej niż myślałem. Pytam sanepid, czy mogę wysłać bilet jako potwierdzenie. Pani się zgadza, wysyłam. Po godzinie cisza. Dzwonię. Nie ma maila. To może spam? O, znalazł się! To co, wszystko ok, zbadacie mnie? Słysze w słuchawce jak panie zaczynają głośno studiować dokument. Zawieszają się na rubryce dotyczącej ubezpieczenia podróżnego, czytają na głos: „Rezygnacja PLUS 100 – Ubezpieczenie kosztów rezygnacji – obejmuje choroby przewlekłe”. Ale co to znaczy, jak to? – pytają. A ja, że to nie ma związku ze sprawą, żeby sprawdziły sobie na dole nazwisko pasażera, bo zakres ubezpieczenia w podróży nie ma wpływu na fakt, że byłem za granicą. Nie podoba im się to. Mówią, że muszą to sprawdzić.
Pół godziny później dzwonię z pytaniem, czy wszystko ok. Dostaję opiernicz, że jak jest ok, to mnie zgłoszą do wymazu. Godzinę później dostaję maila z potwierdzeniem, że mnie zgłoszono. Myślę, że sanepid możemy śmiało zwać e-sanepidem.
Jakie siemę lniane sobie życzę?
Już niebawem, bo dwa dni później, tj. 27.03 w moich drzwiach ukazuje się nowa pani w operacyjnej kiecce, dodatkowo schowana za maską budowlaną (szacun, rząd coraz hojniejszy). Jest miła. Pędzluje mi gardło. Liczyłem na jakieś zabawy sado-maso i włożenie mi patyka do nosa, bo to ponoć jedyna skuteczna metoda, ale nic z tego. Pani mówi, że zna moją mamę (a RODO? - myślę w duchu). Chciałbym chociaż strzelić sobie z nią selfie na pamiątkę, ale wstydzę się zapytać. Po chwili widzę tylko jak się oddala powiewając kaftanem. Robię foto od tyłu.
Dowiaduje się od mecenasa Krzanowskiego, że przez policję można zamówić obiad i zakupy. Fajnie, bo kolega, który podrzucił mi leki wylądował na kwarantannie, po tym jak pojechał na dializę do limanowskiego szpitala, a tam kręciła się chora na SARS-Cov-19, więc może wszyscy pacjenci mają teraz wirusa? Można by robić w takiej sytuacji szybkie testy, ale na kwarantannie jest fajniej.
Kolejnego dnia dzwoni policjant z kontrolą. Pytam przy okazji, czy mogliby mi pomóc, jakiś obiad, jakieś zakupy? Mówi, że nic o tym nie wie. A mógłby się dowiedzieć? Tak. Parę godzin później chyba się jeszcze nie dowiedział, więc dzwonię do MOPS. Okazuje się, że z obiadem to może być różnie, ale pomoc w zakupach przysługuje jak najbardziej - leży w ich obowiązkach. Dyrektorka mszańskiego MOPS-u nie tylko osobiście robi mi zakupy, ale nawet zawstydza pytaniami typu "a jakie siemię lniane Pan sobie życzy, brązowe czy złociste?". Życzę jej, żeby nie trafiła na smakoszy wina. Marka? Jakakolwiek, byle z nutami wnoszących powiew świeżości alpejskich kwiatów objętych całkowitą ochroną w okresie wegetacji oraz goździków dojrzewających w soczystych promieniach zachodzącego portorykańskiego słońca, chowanych na noc do ceramicznych waz, ale tylko gdy jest nów.
Dzień później policja podrzuca rankiem zakupy pod bramę. Cudownie, wybiorę się na spacer.
Gdzie jest wynik?
Jakieś trzy dni od wymazu dzwonię do sanepidu zapytać o wynik. Mówią, że nie mają i że zadzwonią do mnie jak będzie. Ok, a kiedy kończy się moja kwarantanna? Pani mówi, że 2.04. Czyli o północy z 2.04 na 3.04 mogę wyjść? Pani mówi, że tak, jeśli sobie nastawię budzik i się obudzę.
2.04 dzwoni do mnie Wojsko Polskie. Pokazuję się w oknie. Dziękują i mówią, że to już było ostatni raz. Brzmi to jak pożegnanie. Robi mi się smutno.
3.04 o północy bez pomocy budzika mam przyjemność wybrać się do apteki. A po południu to nawet na dłuższy spacer. Mogę w końcu iść naprawić okulary rozbite jeszcze w Ugandzie. W sumie to sam nie wiem, jak do tego doszło, bo trzy razy mówiłem koleżance, gdzie je kładę, gdy wchodziliśmy w górach Ruwenzori do strumyka, żeby się umyć. Minutę później zgniotła je gołą stopą. Niby strata, ale pewnie dzięki temu byłem pierwszym krótkowidzem, który zdobył lodowiec i Górę Stanleya (5109 m.n.p.m.) podczas tygodniowego trekingu wspinając się o świcie i o zmierzchu w okularach słonecznych - jedynych korekcyjnych szkłach, które mi pozostały.
No więc fajnie byłoby mieć też zwykłe okulary. Mam iść do optyka, ale w ostatniej chwili coś mnie tyka. Odkładam tę wizytę. Również spotkanie z mamą. Zastanawiam się, czemu po tygodniu nie poinformowano mnie o wyniku badania. Domyślam się, że jest negatywny, bo w przeciwnym razie reagowaliby szybko (w końcu jesteśmy w Polsce), ale mimo wszystko powinno to działać sprawniej. Sześć dni to spoczko, ale tydzień?
4.04 dzwonię do sanepidu. Po ośmiu dniach nie ma wyniku. Pytam, jak to możliwe i dlaczego nie monitorują tego? W odpowiedzi moja ulubiona dyrektorka sanepidu chyba chce mnie sprowadzić do parteru informując, że w takiej sytuacji jest kilkadziesiąt osób, więc żebym czekał jak oni. Pytam zatem, dlaczego nie interweniują, skoro chodzi o tak wiele osób? Czy w ogóle ustalono, czy te wymazy dotarły do laboratorium? Czy może zaginęły? Dyrektorka mówi, że trzeba czekać i że nie wie, do którego laboratorium pojechały próbki. Ponawiam pytanie, ile tygodni mamy tak czekać? Jeśli próbki nie są monitorowane, to nikt w laboratorium nie potwierdzi, że zaginęły, bo nawet nie wiedzą, że mieli je dostać. Dyrektorka się rozłącza.
Proszę esemesem o numer telefonu do laboratoriów, abym mógł zadzwonić i sam zapytać, czy chociaż mają moją próbkę. Dyrektorka przysyła po godzinie numer do dyspozytora ruchu karetek, który stwierdza, że nic nie wie i się rozłącza. Dzwonię do sanepidu, nie odbierają. Dostaję esemes z prośbą, abym nie przeszkadzał im w pracy.
Proszę nam pomóc uwalić pana drugą kwarantanną
Postanawiam im jeszcze poprzeszkadzać w pracy, bo zastanawiam się, co jeśli ktoś spośród tych kilkudziesięciu osób skończył kwarantannę, a jest jednak chory i na przykład hasa sobie po lasach zarażając sosny, myśliwych albo strażników Lasów Państwowych? Ja wiem, że to nie jest problem sanepidu, ale chociaż chrońmy las.
Pani mówi przez telefon, żebym w tej sytuacji nie wychodził z domu. To może lepiej zlecić kolejny wymaz, skoro nie da się ustalić, co stało się z tamtymi? Pani milczy. Czyli uwalą ponownie na kwarantannie kilkadziesiąt osób, bo nie będą ustalać, gdzie są wyniki? Brzmi sensownie. Ponieważ pani się rozłącza, to wysyłam esemes z prośbą o przysłanie jednoznacznej decyzji, czy mam być na kwarantannie, czy nie i proszę o podstawę prawną. Podaję maila. Odpowiedzi brak.
5.04 czyli dziewięć dni od pobrania wymazu i dwa dni od odzyskania niepodległości dostaję esemes z nieznajomego numeru z prośbą o moje dane. A kto to - pytam i zastanawiam się, czy może sprawdzą wynik? A nie, to chodzi tylko o wpisanie mnie na listę osób objętych kwarantanną.
Chyba wiedzą, gdzie jest mój wynik
Wracam zatem do korespondencji z panią dyrektor prosząc o konsultację z art. 160 kodeksu karnego. W odpowiedzi pani prosi o mój adres e-mail. Telefonicznie mówię, że przecież ma w esemesie. A ona, że nie. A ja, że tak, poza tym wysyłałem im bilet. Jaki bilet - pyta? No dokument podróżny, gdzie panie studiowały dogłębnie zakres mojego ubezpieczenia. Takie rzeczy pamięta się chyba do końca życia? Pani mówi, że nie studiowały. Godzinę później dzwonią do mnie z sanepidu z Krakowa, że kontaktowała się z nimi Limanowa, i że w laboratorium być może mają mój wynik.
Jak to może? No może, bo to jest laboratorium, gdzie są wysokie procedury bezpieczeństwa i teraz są tam laborantki w kombinezonach, więc nie można wchodzić. Może jutro sprawdzą. Pytam w stylu - czy one będą tam nocować? Pani mówi z pretensjami, że nie wie, kiedy kończy się zmiana, ale zostawiła im karteczkę. Myślę, że to bardzo dobrze, że są takie procedury bezpieczeństwa, bo przynajmniej nikt nie ukradnie mojego wymazu.
Nowa kwarantanna
Dostaję też nowy esemes od dyrektorki z pytaniem, kiedy miałem pobierany wymaz. Dobrze, że na co dzień zajmuję się prowadzeniem dokumentacji epidemiologicznej, to znam odpowiedź. Tego samego dnia, tj. 5.04 dostaję w nagrodę na maila decyzję limanowskiego sanepidu, że mam nową kwarantannę od 3.04 do 16.04. Choć w innym miejscu piszą, że kwarantanna będzie do czasu otrzymania wyniku. To wszystko robi się coraz ciekawsze, bo zgodnie z prawem cała kwarantanna może potrwać maksymalnie 21 dni.
A jakie uzasadnienie? Ano adresat, (tj. ja) zgłaszał objawy chorobowe. Nie wymieniają jednak, jakie objawy i czy są charakterystyczne, czy też nie dla zarażenia koronawirusem. Jeśli są typowe, to dlaczego zwlekano z wymazem oraz nie upomniano się o dostarczenie wyniku z Krakowa? Jeśli nie były typowe (a na dodatek ustały), to niby co uzasadnia dalszą kwarantannę? Zapytam na piśmie, żeby nie przeszkadzać im w pracy.
W dokumencie straszą mnie również, że (powołując się na WHO) umieralność na SARS-CoV-2 wynosi 3,4%. Wprawdzie sporo autorytetów z zakresu epidemiologii skrytykowało te dane ze względu na niewłaściwą metodologię, ale jak wiemy w stacjach sanitarno-epidemiologicznych wiedzą lepiej. Moim zdaniem to WHO powinno skorzystać ze statystyk limanowskiego sanepidu, bo wtedy okazałoby się, że nie tylko ludzie nie umierają, ale nawet nie są nosicielami.
Pani Krystyna podróżująca w czasie
Najciekawsze jest to, że podpisana w niedzielę pod dokumentem pani Krystyna z sanepidu podróżowała w czasie dwa dni wstecz i wystawiła pismo w piątek jak wynika z daty 3 kwietnia widniejącej na dokumencie. Powiedzieć e-sanepid to mało. Z takimi cudotwórcami to nawet eboli byśmy wpierd… Jeszcze jakby pani Krystyna mogła raz myknąć do piątku i wysłać mi maila, esemes albo podrzucić pismo pod drzwi, to byłbym wdzięczny. I żeby sobie przy okazji rano do kantoru skoczyła, bo euro poszło w górę.
6.04 wyników nie ma, a gdy dzwonię do Krakowa zapytać czy laborantki już wyszły z laboratorium, nic nie wiedzą o mojej sprawie. Czyżby nowoczesne procedury komunikacji karteczkami w czasie epidemii nie zdawały egzaminu? Wysyłam maila do dyrekcji i cisnę sekretariat. Kilkadziesiąt telefonów pozwala mi dodzwonić się do pana Daniela, kierownika nadzoru w wojewódzkim sanepidzie, który mówi, że zajmie się sprawą bez zwłoki i już jutro wyśle pismo do Limanowej z prośbą o wyjaśnienia. Pytam, czy jako kierownik nadzoru nie mógłby tam po prostu zadzwonić? To nie jest krótka rozmowa, a pan Daniel jest twardym negocjatorem, ale w ramach wyjątku stwierdza, że można. Parę godzin później pan Daniel oddzwania i mówi, że następnego dnia Limanowa ma się odnieść do sprawy.
7.04 po 13 dniach od zlecenia badania i 11 dniach od pobrania wymazu - wyników brak. Dzwonię popołudniu do pana Daniela z pytaniem, kiedy ustosunkują się do mojego odwołania. Nie wie, ale dziwi się, że dzwonię, bo przecież znaleziono wynik mojego badania, który jest negatywny i Limanowa miała mi dać znać, i nawet znieść kwarantannę. Mówię, że nie dzwoniła, ale czy w tej sytuacji mogę legalnie wychodzić? Pan Daniel mówi, że w takim razie to jest nieoficjalna informacja i nie mogę. Pytam zatem, czy mógłby do nich zadzwonić, bo przecież oni tam pracują i mają ważniejsze rzeczy niż zwalnianie ludzi z kwarantanny. I jeszcze pytam co z pozostałymi czterdziestoma osobami, które też czekają na wynik – dowiaduję się, że nie jestem upoważniony, aby otrzymać odpowiedź. A jako dziennikarz? To wtedy pan Daniel nie jest upoważniony, żeby mi przekazać tę informację.
Dobrze, że Polska jest przygotowana na epidemię
Pół godziny później dzwoni pani Krystyna z Limanowej, informując, że mój wynik jest negatywny. A co z moim odwołaniem – pytam? Pani pyta, czy podtrzymuję „skargę”. Tak, od zawsze fascynowały mnie podróże w czasie.
Parę godzin później dostaję też wynik badania wymazu na maila. Według dokumentu nazywam się Zobeł, a nie Zobek, ale PESEL się zgadza. Zresztą, najważniejsze, że Bartłomiej, a nie Bartosz. Nie lubię jak ktoś przekręca moje imię. Data pobrania wymazu: 27.03. Data przeprowadzenia badania: 7.04. Jakbym był wirusem, to bym wolał zdechnąć, niż czekać tyle, aż mnie zbadają. Według WHO wynik badania powinien być poznany do 72 godzin od chwili zlecenia, ale jak wiemy WHO ma nieprecyzyjne dane.
Przypominam sobie słowa Aldy w filmie Alena, że komedia to tragedia plus czas. Przez parę dni uczucie niesprawiedliwego pozbawienia wolności mieszało się z rozbawieniem. Gdy słyszę, że już na pewno mogę legalnie chodzić po Ziemi, czuję, że ściska mi gardło ze wzruszenia, że odzyskałem wolność. Co muszą przechodzić i czuć ludzie niewinnie skazani na lata odsiadki w więzieniu? Nie chcę wiedzieć.
Łącznie w ciągu paru dni wykonałem ponad 60 telefonów do sanepidu oraz osób, które pomagały mi ustalić wynik - dziękuję za wparcie mec. Jakubowi Krzanowskiemu oraz anonimowej lekarce ze Szwecji i pielęgniarce z Podobina. Ciekawe po ilu dniach bada się wymazy od osób, które są grzeczne i nie chcą przeszkadzać sanepidowi w pracy?
Najbardziej ironiczne w tym wszystkim jest to, że niewątpliwie pracownicy sanepidów pracują na trzy gwizdki, zawaleni robotą i oczekiwaniami, więc nie wiem, czy się śmiać czy współczuć?
Bardzo się cieszę, że polski wywiad ostrzegł już w styczniu rząd przed epidemią, dzięki czemu miesiąc później premier ogłosił, że Polska będzie przygotowana na wszystko. Strach się bać, co by było, gdyby Polska się nie przygotowała na epidemię.
Na podstawie powyższego reportażu przeprowadzono ze mną wywiad dla Tygodnika Polityka.