Moja książka Ocalić Kadam
o wyznaczaniu szlaków w Ugandzie i terapii psychodelicznej już w przedsprzedaży!


Ceremonia Ajałaski w Amazonii

To długa podróż. Nietknięte ludzką ręką dzikie pejzaże. Tropikalne lasy pofałdowane w górskie dywany Andów migające za szybą autobusów. I jeszcze rzeka Magdalena czasem rozlewająca się w wielkie jeziora uwięzione między stromymi zboczami. Wszystko kuszące, by zatrzymać się i zostać choć na chwilę.

W końcu po paru dniach docieram z Bogoty do Indian Inga, potomków Inków z grupy językowej Keczua. Jak wielu innych rdzennych mieszkańców Amazonii mieszkają w drewnianych chatkach na palach, co z jednej strony zabezpiecza dom przed powodziami, a z drugiej - tworzy przestrzeń do zagospodarowania na dole. Kultywują ceremonie podawania Ajałaski (hiszp. Ayahuasca) w niemal niezmienionej od wieków formie. Być może to jeden z ostatnich artefaktów, które przetrwały w ich świecie sprawnie naśladującym Zachód.

Nadchodzi upragniony wieczór. Chociaż czy można nazwać upragnionym coś, czego się obawiasz?

Bambusowe kolumny podtrzymują kopulasty dach wiaty, kryty palmowymi liśćmi. Między słupami bambusowe poprzeczki, do których przywiązane są hamaki. Na środku, na ziemi niedopalone kłody drewna. Oryginalna maloka ma pełne ściany. Tu jednak pełni funkcję domu ceremonialnego. Kiedyś pewnie bez azjatyckich bambusów, nim zalały świat.

Jest przed dziewiątą w nocy. Wchodzi szaman, zwany taitą. W krótkich hawajskich szortach. Rozpala ogień. Kładę się w hamaku. Szaman mówi, że będziemy pić o dziesiątej. I też kładzie się do hamaka. Czy mam czekać? Czy mogę spać? Niecierpliwię się, wolałbym mieć to za sobą. Próbuję nie zasnąć, bo jak zaśpimy wszyscy to co? Albo będę śpiący i chemia źle zadziała. Ale zasypiam. Po jakimś czasie się przebudzam. Konsternacja. Pamiętam, jak kazali nam leżakować w przedszkolu. A ja nie chciałem. Może trzeba mówić dzieciom, że to ceremonia. Idę do taity. Śpi. Czy wypada go obudzić? Waham się. Postanawiam zaryzykować. Za chwilę może być po dziesiątej i co wtedy? Budzę go i pytam, która godzina. Mówi, że nie wie. Spodziewałem się, że szaman może mnie czymś dzisiaj zaskoczyć.

 

Ayahuasca

Zaklęcia i zjawy

Śpiewy świerszczy i żab wypełniają powietrze maloki. Żarzące się kłody drewna cicho strzelają. Pytam szamana, czy pijemy. Mówi, że pijemy.

Wracam do hamaka i czekam. Słyszę brzdęk korali naszyjnika. I modły.

- Uszsz-uszsz-uszsz… - gwałtownie wypowiadana zwrotka z opadającą intonacją. Z zaklęć tylko tyle. Proste. Ale lepiej, żeby się nie pomylił.

Po chwili taita mnie woła. Na ławeczkę. Daje mi duży kieliszek. Dopytuję, czy to jest Ajałaska, bo w sumie wcześniej mówiliśmy ciągle o piciu i ceremonii, ale nie wiem czy nawet zwerbalizowałem, o co mi chodzi. Żeby się nie okazało, że dostanę tylko środek przeczyszczający.

Szaman stanowczo, poważnie i z lekką nobilitacją mówi patrząc mi w oczy i trzymając przede mną kielich:

- To jest Ajałaska.

Słowa te wybrzmiewają w mojej głowie, ustępując miejsca ciszy. Krótkiej, poważnej, wymownej, surowej ciszy, która jakby zostawiała jeszcze małą przestrzeń na zawahanie, wycofanie się.

- Czy mam wypić wszystko? - pytam, tak jakby szaman mógł się pomylić w nalewaniu.

- Tak, wszystko.

Odbierz zniżkę na wymianę walut w Walutomacie!

Lekko słodki sok wypełnia moje usta. Wyczuwalna nuta marakui i kawy, z matowym kwaskowatym finiszem. Niestety nie. Napój jest gorzki i niesmaczny. Czym prędzej wszystko przełykam, i jeszcze przepycham śliną, nie chcąc, żeby coś się zmarnowało.

- Zawołaj kolegę.

Wołam kolegę. Kolega pije i szaman mówi, żebyśmy wrócili do hamaków.

Tyle z ceremonii. Od dziś polewanie wódki przez Krzysztofa Lacha też będę nazywał ceremonią.

Ogień dogasa. Wolałbym patrzeć w jego płomienie lub żar. To działa uspokajająco. I byłoby cieplej. Pytam taitę, czy może rozpalić. Tak. Po chwili słyszę brzdęk korali. Szaman majstruje przy ogniu.

Ja z szeroko otwartymi oczami czekam na wizje. Nie wiem, czego się spodziewać. Czy sklepienie zacznie zmieniać kształt, czy w ciemnym otworze na zewnątrz maloki wyłoni się jakaś postać?

Cienie i blaski tańczą na suficie. Ale to tylko ogień mnie zwodzi. Kieruję wzrok w stronę czegoś na wzór ołtarza, tam gdzie szaman polewał. Za naczyniem świeczka nadaje wyraźne i stabilne kontury przedmiotu kształtem kojarzącego mi się z Józefem. Tym gościem od Jezusa. Czyli żadnych zwidów. Staram się przygotować na wszystko. Czekam na jakieś potwory, zmaterializowane wizje moich lęków, konfrontacje z najtrudniejszymi doświadczeniami.

Po pół godzinie robię się rozczarowany. Może mikstura się nie udała, a może na mnie nie działa. Znowu jestem za bardzo inny? Żeby nawet Ajałaska na mnie nie działała? Nie wiem, czy iść do szamana? A może trzeba zasnąć? Pytam kolegi obok, ale nie odpowiada. No jakaś parodia.

Po kolejnych minutach zaczynam odczuwać dyskomfort w żołądku. Czyli coś tam działa. Chociaż tyle z tego. Czuję mdłości. Żeby lepiej to znieść, przymykam oczy. Migają mi jakieś kolorowe, niewyraźne zwidy. Ale otwieram, bo przecież czekam na wizje. Patrzę na cień św. Józefa, ale on ani drgnie. Minuty płyną.

Z ciekawości zamykam znowu oczy. Od razu pojawiają się dynamicznie zmieniające się obrazy. Otwieram oczy i nic. Zamykam i natychmiast widzę radosną twórczość mojego umysłu. Może to tak ma działać? Przypatruję się obrazom. W ułamku sekundy płynnie przechodzą w kolejne. Konstelacje figur geometrycznych. Czasem w realne obiekty. Wspaniałą katedrę. Projektowaną godzinami przez architekta, a tu po prostu się pojawiającą i od razu znikającą. Rzucam w myślach: pokaż mi konia. Pojawia się koń, zbliżenie na jego oko. Oko się rozpikselowuje, rozpada i odsłania kolejny obraz za nim. Podróż przez obrazy trwa. Zabawa efektami specjalnymi, z super wydajnym komputerem. To przypomina mi, w jak minimalnym stopniu korzystamy z możliwości ludzkiego mózgu. Gdyby tak móc nagrać te wizje i inspirować się nimi. Co gdyby Da Vinci miał dostęp do Ayi? Podejrzewam, że Gaudi, Dali albo chociaż Picasso coś brali.

Choć szaman czasem wstaje do ognia, on szybko gaśnie. Przydałyby się warsztaty Klimiuka.
 

Kakao

Walka o życie

Tymczasem ciało wzywa do toalety. Obstawiam, że nie wytrzymam kolejnych godzin, gdy dotrę do miłej swoim kształtem muszli klozetowej. Decyduję się wstać. Wtedy niemal ścina mnie z nóg. Takiego helikoptera jeszcze nie miałem. A przecież jestem Polakiem.

Idę do kolumny podtrzymującej dach, a raczej dotaczam się do niej. Surowy drewniany pal pozwala mi zachować równowagę. Równocześnie mdli mnie nieznośnie. Ledwie wychodzę z maloki, zwracam wypity trunek. Donośnie. Zastanawiam się, czy to normalne, żeby tak głośno rzygać. Równocześnie nie zaspokoiłem jeszcze pierwszej potrzeby, która przecież uprzejmie wyciągnęła mnie z hamaka. Czuję, że jestem w pacie. Jeszcze nie skończyłem rzygać, a ledwo powstrzymuję drugą stronę. I tu się robi wyzwanie, bo przecież z trudem się przemieszczam, tak mną kołysze. Ale myślę, że nie wypada srać na wejściu do domu ceremonialnego.

Doceniam, że wiata otulona jest dżunglą z jednej, a plantacją kakao z drugiej strony. Liście kakaowca są duże. Okazuje się, że nawet usłużne. Przydałby się żel antybakteryjny. Ale czy w spotkaniu z boską medycyną wypada się przejmować drobnostkami?

Czując się lepiej, choć ledwo stawiając kroki, wracam do hamaka. Zamykam oczy i od razu wpadam na piękny film. Jakbym założył jakieś gogle. No dobrze, pięknie, miło, a co ze stawieniem czoła swoim słabościom? Myślę o nich. Na ułamek sekundy wyświetla mi się ich obraz i od razu przekształca w coś pięknego. Ale tylko na ułamek sekundy, by płynnie przejść w kolejną pocieszną wizję. Jakby umysł chciał powiedzieć: patrz, co potrafię!

Ktoś nagle zapalił światło? Nie, nastał nowy dzień. Budzę się. Kolega i szaman zbierają się. Czyli koniec. Mówię dziękuję i ruszam w stronę swojego noclegu.



Zobacz w Beskidach sowy na żywo!!

Trudno mi jednak odespać tę noc oraz zregenerować się. Czuję jakby organizm był po wielkim wysiłku. Przychodzi sporo przemyśleń. A raczej prób interpretacji tego co się stało, a co się nie stało. Chcę powtórzyć ceremonię, ale na pewno nie dziś. Może pojutrze.
 

Przygotowanie do drugiej ceremonii

Miękka puszysta faktura bluzy z alpaki ma fantazyjne wzory. Daje ciepło i wspomnienie pięknej krainy, którą niedawno odwiedziłem. Będzie mi towarzyszyć na drugiej ceremonii. Nie muszę już przejmować się brakiem ognia i zimnem.

Mówi się, że do Ajałaski trzeba się przygotować. Z kaptura zwisają dwa sznurki. Wiążę na nich węzły, by były krótsze. Przynajmniej sobie ich nie obrzygam.

Cenię każdą formę wygody, więc idę do maloki wcześniej i instaluję duży hamak. Od około dwudziestej zbierają się ludzie, pamiętam, że to trochę potrwa, więc czytam gazetę z e-czytnika. Najpierw zjawia się szaman sprzed dwóch dni, a z nim Bogusław, ten sam Polak co ostatnio. Słyszałem, że Aja wzmacnia wiarę. Bogusław był buddystą. Do czasu przyjęcia Ajałaski.

Kolejne osoby to już Indianie oraz Jake, gringo z USA, jak nazywa się Amerykanów (choć coraz częściej wszystkich białych) od czasu wojny amerykańsko-meksykańskiej, gdy Meksykanie wołali na obce wojsko: Green, Go!

Chłopcy lokują się w hamakach, ktoś kładzie się na karimacie. Przychodzi też Pablo, Indianin po 50. Z jego zachowania wnioskuję, że poprowadzi ceremonię. To najstarszy taita w wiosce. Zakłada naszyjnik. Kły dźwięcznie obijają się z każdym jego ruchem naznaczając nobilitująco obecność szamana.

Płyną spokojne rozmowy. Powitania z przybyszami. Poprawianie karimat. Ktoś pali tytoń, a może mieszankę ziół. Pada pytanie, gdzie wymiotujemy. Szaman bierze nowicjusza na spacer. Jasne – myślę - jak dobiegnę do pierwszego drzewa, to będzie dobrze.

Co chwilę ktoś dokłada do ognia, ciepły blask odbija się od sufitu kopuły. Przyjemna temperatura otula nas w hamakach. Nie trzeba się przykrywać. Jakiś chłopak bawi się telefonem. Elektryczne dźwięki gwałcą powietrze. Szaman mówi, żeby wyłączył. Wolałbym już mieć całość za sobą.

Ktoś zapala świeczkę przy wyjściu. Dla klimatu czy łatwiejszego wychodzenia na rzyganie? 

Frekwencja dodaje mi otuchy. A z drugiej strony - czy nie będziemy sobie przeszkadzać, a wręcz stanowić zagrożenia?

Sielankowe kwadranse przeciągają się w czasie. Nasyca je napięcie, wyczekiwanie, strach i nadzieja. Strach przed wizjami i złym samopoczuciem. Nadzieja, że to wszystko ma duży sens i szansę stworzenia zmiany.
 

Mroczna twarz

Brzdęk korali zapowiada początek ceremonii. Szaman udaje się do przedsionka, gdzie zaczyna odprawiać modły. Nie tylko Uszsz-uszsz. Egzotyczne słowa i nieznane w europejskie kulturze intonacje układają się w mistyczne zaśpiewy wprowadzając podniosłą atmosferę.

Po kilku minutach taita woła pierwszego uczestnika. Podając mu kielich, modli się. Po chwili kolejna osoba. W końcu słyszę wyrok: Polaco! Siadam przed szamanem. Świeca rzucająca od dołu światło wypełnia mrocznymi cieniami jego zmarszczki, dodając grozy wyrazowi twarzy. 

Podaje mi kielich. Gorzki, odrzucający płyn, wypijam duszkiem. Już wiem, że mam co najmniej dwa kwadranse, nim zacznie działać. Idę się załatwić. Wracam, układam skrupulatnie koc na hamaku. Kładę się. Odpycham od ziemi i bujam.

Jake po wypiciu Ayi siada przed ogniskiem. Beka sobie. Jakby specjalnie. To już drugi raz, kiedy myślę sobie, że jest nienormalny. Szaman słysząc bekanie mówi, że rzygamy na zewnątrz. Jake milknie i patrzy na innych, jakby chciał sprawdzić czy zauważyli, że to on beka. Po paru minutach wychodzi na zewnątrz.

Tym razem sensacje w brzuchu zaczynają się szybciej. Organizm sprawnie wykrywa substancję, która odbiera mu kontrolę nad ciałem i umysłem (o tym w osobnym tekście).

Już wiem, że można sobie pomóc zwymiotowaniem. Wychodzę z hamaka i ruszam chwiejnym krokiem w stronę wyjścia. Z trudnością, ale wiem, że tak ma być. Ta świadomość ułatwia funkcjonowanie. Oswojone zło jest mniejsze niż zło nieznane.


 

Wycie z lasu

Chcę zwymiotować, ale bezskutecznie. Chcę się wypróżnić, ale bezskutecznie. Organizm dąży do pozbycia się Aji, ale równocześnie jego determinacja jest dużo mniejsza niż za pierwszym razem. Nagle słyszę głuchy tupot za sobą. Coś ogomnego biegnie do mnie. Odwracam się przestraszony. To jakiś człowiek przebiega tuż koło mnie, zatrzymuje się kawałek dalek i zaczyna wymiotować.

Wracam do hamaka. Uderzenia złego samopoczucia zbiegają się z intensywnością wizji. Wzorzec obrazów podobny, choć są one mniej wyraźne niż poprzednio. Zresztą dużo rozpraszaczy. Szmer sąsiada otwiera moje oczy. Jestem w gotowości, na różne wizje oraz nieprzewidziane zachowania towarzyszy. Gdzieś z oddali słyszę ryki. Czy to się dzieje tylko w mojej głowie? Czy coś mnie wzywa na zewnątrz? Rozglądam się po innych, czy też to słyszą?

Nie brzmi to jednak jak zwierzę czy nadprzyrodzona postać, ale jak człowiek próbujący ryczeć. Czy to Jake walczy ze swoimi demonami? Choć brzmi to raczej jak przedrzeźnianie. Może tylko bawi się w ten sposób ze swoją wizją? Do maloki wchodzą szamani. Są w dobrych humorach. Pewnie sprawdzali, jak Jake sobie radzi.

Zamykam oczy i z trudem próbuję śledzić swoje wizje, którym towarzyszą kuriozalne wrzaski z lasu. Czuję jakiś zapach w powietrzu. To szaman psika po nas jakimś tanim perfumem. Po chwili z jego hamaka płynie muzyka. Taita gra na harmonijce. W akompaniamencie wycia. To jest jakaś groteska – myślę. I zaczynam chichotać. Nie jestem w stanie się powstrzymać. Chyba nikogo tym nie urażę, pewnie pomyślą, że mam zabawne wizje.

Kusi mnie, żeby iść i poprosić Jake’a, aby sobie ryczał ciszej. Ale cena znalezienia go może być duża. Wychodzę, zataczam się, nic nie widzę, tylko ciemność za lekko drgającymi konturami kakaowców. Albo mam urojenia, albo poszedł wyć daleko.

Złe samopoczucie się wzmaga. Ruszam w drugą stronę. W stronę szumiącej rzeki. Ale chwila, nie za blisko, bo co jak jakaś wizja mnie wystraszy i wpadnę do wody? Znajdą mnie w Morzu Karaibskim. Przy ładnym drzewku kakaowca przystaję. Gałęzie pomocnie uformowane, ułatwiają złapanie równowagi. Czerwone światło latarki pada na najbliższe okolice. Dodaje demoniczności obrazowi, oświetlając go nienaturalną barwą. Piękne, olbrzymie owoce kakaowca stają się bordowo-czarne. A dalej zupełna ciemność, czerń, otchłań, nicość. Brama demonów i aniołów. Nieprzenikniony Kosmos, z którego może wyłonić się wszystko co realne i nierealne. Tabula rasa wolnego, twórczego umysłu.

Powietrze spowite mgiełką, nadającą mu wilgotny smak i zapach. W końcu las deszczowy. Kucam, by uwolnić organizm od ciężaru Ayi. Czy teraz nie jestem najbardziej narażony na atak swoich demonów? Z pewną dozą niepewności próbuję dostrzec cokolwiek dalej za skąpo rosnącymi gałęziami. Im szybciej to dostrzegę, tym mniej mnie wystraszy? Zamykam oczy. Znów ładne obrazy. I kojący szum rzeki. Czego chcieć więcej srając na plantacji kakaowców?

Sielankę przerywają ryki Jake’a. Która to już godzina? Nawet w dżungli człowiek nie może spokojnie zrobić kupy. Tym razem jestem elegancko zaopatrzony w papier i żel. Mimo helikoptera, angażuję się w zacieranie śladów. Czy nie przesadzam? Wracam do maloki, a stamtąd ruszam w stronę wycia. Łapiąc się od gałęzi do gałęzi. Moim przewodnikiem są wrzaski.

Po minięciu kilku dryfujących drzewek dostrzegam Jake’a. Ten patrzy na mnie dość przytomnie i zaczyna się śmiać.

- Jake!

- Co?

- Zamknij się – wołam stanowczo, zakładając (być może błędnie i nieuprzejmie) że prośby nie mają sensu.

- Serio? - pyta Jake i zaczyna się śmiać. Odwracam się i wybucham śmiechem. Przynajmniej próbowałem.

A jednak od tej pory już nie usłyszymy Jake’a.



Czy wiesz, że za opóźniony lub odwołany lot przysługuje Ci co najmniej 250 euro odszkodowania? Airhelp załatwi za Ciebie formalności i pobierze prowizję tylko w przypadku wygrania sprawy.

Spotkanie z pumą

Zastanawiam się, czy mniejsza dawka Ajałaski nie da przypadkiem tego samego efektu dla umysłu, a równocześnie nie będzie tak poniewierać ciałem? W tym samym momencie paru Indian idzie do szamana po dolewkę. Ja pier.... - myślę sobie.

Na wprost mojego hamaka siada chłopak i patrzy w ogień. Przypatruję się mu i mówię:

- Puma!

Chłopak zmieszany patrzy na mnie.

- To jest puma – powtarzam.

Jest zdezorientowany, może nawet zaniepokojony. Wtedy taita odzywa się gdzieś z oddali i mówi mu, że chodzi o wizerunek na jego koszulce. Piękna mozaika układa się przecież w obraz jakiegoś dużego kota, może jaguara. Chłopak z ulgą potakuje. Wtedy dociera do mnie, że mógł pomyśleć, że mam halucynację i widzę w nim pumę. Też bym się wystraszył. Powstrzymuję śmiech.

Gdy zamykam oczy, znów pojawiają się wizje. Gdy wstaję, ledwo chodzę. Ale gdy leżę z otwartymi oczami, mam zupełnie trzeźwy umysł. Szaman wraz z jakimiś szeleszczącym instrumentem siada przed ogniskiem. Odpływa w pięknych, mistycznych zaśpiewach.

W pewnym momencie doświadczam innej perspektywy, jakby otrzeźwienia. Uderza i trochę szokuje mnie myśl: oni się modlą do narkotyku. Kiwam w hamaku głową z niedowierzaniem, jakbym z kimś o tym rozmawiał.

Ktoś w hamaku obok pyta z pokorą, czy może zagrać na harmonijce. Szaman mówi, że nie widzi przeszkód. Chłopak dziękuje uniżenie. Po chwili wydobywa proste melodie. Sielanka trwa. Po jakimś czasie szaman pyta, jakie mieliśmy wizje. W pewnym momencie pyta też o nie używając słowa Gringo. Wtedy odzywa się Jake. Czyli wrócił. Ma się dobrze.

Wizje się skończyły. Zasnąłbym już chętnie. Ale w tych warunkach nie jest to łatwe. Głosy, trącanie hamaka. No nie da się. Miło tak poleżeć, ale chciałbym w końcu odespać. Ściągam hamak. Mówię: Szamanie, dziękuję bardzo. I lawiruję między hamakami w stronę wyjścia. Słyszę komentarze, że nie powinienem iść, że niebezpiecznie. Siadam i wyjaśniam. Że jestem zmęczony, że czuję się dobrze, że chcę iść spać. Podchodzi do mnie szaman z wyciągniętą dłonią. Mówię, że ogarniam, dziękuję i wychodzę. Helikopter jednak kręci dalej, robię slalom między drzewkami. W pewnym momencie zatrzymuję się przy jakiejś ruderze. Zastanawiam się, czy zbłądziłem, czy to tylko przewidzenie. Mam nadzieję, że to jednak prawdziwy pierdolnik, bo inaczej mogę wyruszyć w dłuższą nieplanowaną podróż. Wracam. Chyba odnajduję ścieżkę. Ruszam nią i w końcu trafiam do miejsca noclegowego.
 

Rozmowy o Ajałasce

Bogusław mówi, że pierwsze podróże z Ają takie są, przyjemne wizje, relaks dla umysłu. Z czasem się zmieniają i mogę nieść poważniejsze przesłanie, z kolei ciało może reagować łagodniej. Niedługo sam się przekonam.

Podskakując na siedzeniu terenówki opuszczam wioskę. Dwie Indianki z dzieckiem na rękach dociskają mnie do drzwi. Dopytuję, co myślą o Ajałasce, zwanej tutaj częściej Yage (czyt. Dzia’che). Jedna chodzi na ceremonię, gdy ją coś boli, np. głowa. Druga, gdy jest jej smutno. Ktoś opowiada o kilkuletnim dziecku, któremu podaje się Ayę. Czy boli ich brzuch po wypiciu? Nie. Może to kwestia genów, a może wieku, w którym zaczyna się przejmować Ayę.

Kamienista droga wije się między pięknymi drzewami układającymi się w jakiś baśniowy prolog. Czasem przecina ją potok, by kawałek niżej spadać z hukiem jako wodospad. Każdy zakręt odkrywa kolejne gęste, zielone pejzaże pofałdowane przez niepojętego architekta ku naszej przyjemności patrzenia.

ciąg dalszy w mojej książce Ocalić Kadam.


***

O legalnych drogach wejścia w odmienne stany świadomości opowiadam podczas warsztatów.


Poznaj więcej inspiracji na ten miesiąc – spójrz na prawy margines >