Kiedy chcesz jechać na wakacje? Wybierz miesiąc:
Opowiadania / O czym myśli Anastazja?
Ewelina weszła przez lekko uchylone drzwi i spotkawszy wzrok recepcjonistki powiedziała, że była umówiona z dr. Wanieckim. Recepcjonistka wstała i uprzejmie oznajmiła, że doktor czeka w gabinecie. Dziewczyna zapukała do drzwi i po usłyszeniu „proszę” weszła do środka. Doktor przywitał się z nią ściskając lekko dłoń i wskazał kolejne drzwi:
– Dzień dobry. Jeszcze dwie minuty i byłaby pani punktualnie – skomentował ironicznie, acz życzliwie, po czym dodał – proszę się ładnie rozebrać i zaczekać na mnie.
A czy można rozebrać się brzydko? Po paru minutach doktor wszedł i poprosił Ewelinę, aby się położyła.
– Czy to będzie boleć – zapytała?
– Panią – nie – odpowiedział spokojnie lekarz, myjąc dłonie.
***
Podróż do Skandynawii przez Sankt Petersburg od paru lat zaprzątała mój umysł. Koncepcja ta była na tyle przekonująca, że nawet ubezpieczyciel samochodu odmawiający ochrony AC w Rosji, nie zniechęcił mnie. W kwietniu 2010 r. ruszyłem szlakiem wędrownym, przez Wilno, Rygę i Tallin. Wizyty w tych miastach zasługują z pewnością na osobne wspomnienie.
Do Petersburga dojechałem nocą, co nie było dziwne dla mojego stylu podróżowania, gdy po drodze starałem się zobaczyć więcej niż powinienem. Zachwyciwszy się jednym miejscem bądź jego ułamkiem, musiałem uwiecznić go po parędziesiąt razy aparatem, tak aby później wybrać najlepsze ujęcie i będąc setki kilometrów dalej, setki dni później, wspominać je z ekscytacją lub sentymentem.
Zresztą podróż nocą ma swój urok, magię, jak i mniej zatłoczone ulice. Te jednak coraz bardziej zapełniały się samochodami, stosownie do bliskości celu. Choć w poprzednich miastach kwaterowałem się hotelowo, tym razem postanowiłem skorzystać z gościnności CouchSurferów, choć właściwie powinno się ich nazwać CouchHostami, bo to ja potrzebowałem kanapy (couch), a oni mieli mnie na niej gościć. Najchętniej z pomocy CS-ów korzystałem podczas zwiedzania (nawet, gdy nocowałem w hotelu). Poznawanie miasta z dobrze zorientowanym, wykształconym i inteligentnym autochtonem jest ciekawszym doświadczeniem niż lektura przewodnika.
Tym razem zdobyłem się na all inclusive, czyli pobyt u CSów i zdanie się na ich dobrą wolę i umiejętności przewodnicze. Było to młode małżeństwo - mój rówieśnik Aleks i trzy lata młodsza Anastazja. Od urodzenia mieszkający w Petersburgu i od paru lat udzielający się w CouchSurfingu.
Przed drzwiami kamienicy wyczekiwał mnie szczupły mężczyzna około metra osiemdziesiąt. Ciemny blondyn o, niekoniecznie typowej, rosyjskiej urodzie. W chwili, gdy upewnił się, że osoba parkująca to właśnie ja, wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki telefon, spojrzał na niego krótko, przyłożył do ucha i za chwilę schował z powrotem do kieszeni. Spotkaliśmy się na środku ulicy. Dostrzegłem ciepły i naturalny uśmiech. Nie był ani wymuszony, co łatwo zauważyć po z trudem unoszących się kącikach ust, ani przesadnie serdeczny, co bywa zmorą takich sytuacji, gdy ktoś nam obcy stara się zachować tak, jakby nas uwielbiał od co najmniej dziesięciu lat, a nie widział od przynajmniej roku. Tym razem uśmiech spokojnie i naturalnie zagościł na twarzy mojego gospodarza i często tam powracał. Nie tak łatwo ani szybko zdobywa się moją sympatię, ale w tej chwili poczułem, że dobrze trafiłem, co potwierdził też życzliwy uścisk jego dłoni, komunikujący serdeczność, a nie żadne kompleksy. Ludzie zazwyczaj nie są świadomi, jak wiele o sobie mówią poprzez gest powitania. Mężczyźni na przykład swoją męskość często rozpaczliwie opierają na anatomii, tymczasem wszystko wychodzi w banalnym dotyku.
Pamiętam, że kończąc kiedyś wywiad dla Dziennika Polskiego z rzecznikiem prasowym PZPN Tomaszem Jagodzińskim, z zimnym potem wyczekiwałem chwili pożegnania. Postać ta była potężna o sile w dłoni godnej drwala, nie rzecznika. Po tym jak niemal zmiażdżył mi rękę na powitanie, wiedziałem, że sympatyczna (nawet pomimo moich upartych dociekań i niełatwych pytań) rozmowa zostanie przypieczętowana zapewne jeszcze serdeczniejszym uściskiem na koniec. Jak się dowiedziałem później, gruchotanie rąk rozmówców było dla niego cechą równie charakterystyczną i permanentną, co konsekwentne gloryfikowanie legendarnego prezesa Mariana Dziurowicza. Oczywiście mógł być nieświadomy swoich umiejętności, jak również święcie przekonany, że pozostawia po sobie niezatarte wrażenie silnego, pewnego siebie faceta. Jednak ten subtelny przejaw przemocy był dla mnie raczej desperacką próbą podniesienia własnej samooceny. Tak jakby bez udowadniania sobie i innym własnej siły fizycznej nie można czuć się wartościowym mężczyzną.
Bywa też że osoby, mniej lub bardziej świadomie, przekonane o swojej wyższości podają dłoń wierzchem do góry. Jagodziński jednak ograniczał się do gruchotania kości.
Oczywiście sytuacja zgoła odwrotna, gdy ktoś podaje niemal wisząca, chłodną, wilgotną dłoń, jakby za chwilę miała umrzeć, niezależnie od swojego właściciela, jest sytuacją niewiele mniej nieprzyjemną i smutną.
Jagodziński miał też inny symboliczny gest. Nie miałem w zwyczaju prosić o autoryzację wywiadów, ale tam gdzie obawiałem się, że mogę coś przekręcić, sam ją sugerowałem. Choć zazwyczaj to przepytywany jest tym, który jej żąda. Tymczasem mój rozmówca w ogóle nie był zainteresowany autoryzacją tekstu, bo jak twierdził, ufa dziennikarzom, a jeśli coś przekręcą, to więcej z nimi nie rozmawia.
Podążająca za niektórymi jak cień, nieufność do ludzi jest przecież obciążająca dla psychiki, pamięci i całego organizmu, wciąż gotowego do ucieczki i obrony. Tak więc taka bezwarunkowa ufność do innych może być szlachetnym przejawem wielkiej naiwności, wielkiej odwagi albo czystego lenistwa, w którym dajemy wolność naszym myślom i uczuciom.
Aleks zaprowadził mnie na samą górę. Było to chyba czwarte piętro. Bez windy, z wysokimi stropami i schodami pnącymi się po szerokiej klatce schodowej o nieco wilgotnych ścianach. W drzwiach czekała Anastazja. Niższa od niego o głowę brunetka, o krótkich włosach i delikatnych rysach. Sprawiała wrażenie raczej spokojnej, ciepłej osoby, dopełnienie Aleksa. Na jej twarzy też gościł uśmiech, jednak inny. Czegoś w nim brakowało, choć nie mogłem jej zarzucić nieszczerości czy niechęci.
Oprowadzili mnie po przeszło stumetrowym mieszkaniu, nowocześnie urządzonym, gdzie zdecydowanie największy był salon połączony z aneksem kuchennym. Był też oczywiście panoramiczny telewizor, na wprost niego duża kanapa, z wysuwanym podnóżkiem, a za nią kominek. I kilka dużych okien z automatycznie opuszczanymi roletami z widokiem na inne kamienice. Tutaj miałem spać.
Duża gościnność rosyjskich gospodarzy zaowocowała sytą i wyśmienitą kolacją. Nie lubię jednak opisywać szczegółowo takich sytuacji, bo zwyczajnie robię się głodny.
Na szczęście kurtuazyjne początki rozmów sprowadzające się do inwigilacji zawodowej szybko ustąpiły muzyce, filmom i podróżom. Okazało się, że oni nie byli jeszcze w Polsce, choć odwiedzili już niemal wszystkich naszych sąsiadów. Mieli dużo do powiedzenia o tych krajach, ale byli też świetnymi słuchaczami, nie gubiącymi wątku, umiejętnie parafrazującymi zdania i potrafiącymi w odpowiednim momencie wstrzelić się z ciekawym komentarzem czy pytaniem. Tylko czasem miałem wrażenie, że Anastazja chwilowo odpływała gdzieś myślami. Jej wzrok miał skłonność do dość długiego spoczywania na mnie. Równocześnie uświadomiłem sobie, że ten wzrok był smutny. Krył tajemnicę.