Moja książka Ocalić Kadam
o wyznaczaniu szlaków w Ugandzie i terapii psychodelicznej już w przedsprzedaży!


O czym myśli Anastazja?

Opowiadania / O czym myśli Anastazja?


Grubo po północy pożegnaliśmy się. Nie tyle nowe miejsce, co dziwna sytuacja nie pozwalała mi od razu zasnąć, pomimo długiej podróży. Wiedziałem, że zostałem autentycznie życzliwie przyjęty i że z pewnością spędzę tutaj miłe chwile. Bałem się jednak, że w powietrzu wisi coś niedobrego. Że stało się lub dopiero może stać się coś złego. Taka ludzka natura, że lubimy tworzyć problemy, otaczać się nimi, niemal je wyczekiwać. Albo przeciwnie, rozpamiętywać coś, na co i tak nie mamy już żadnego wpływu. Tym razem pole do popisu moim myślom dała subtelna mimika życzliwej i wesołej Anastazji. Komunikowała, że równolegle rozgrywa się w jej świecie jakiś dramat. Niepozbawiony bujnej wyobraźni snułem różne scenariusze. W idealnym skupieniu przeszkadzało mi tylko burczenie filtra wody. Nie był to jednak zwykły filtr, o ile istnieje coś takiego jak zwykły burczący filtr wody. Otóż było to małe urządzenie spoczywające na podłodze, podłączone do prądu, w którego niecce znajdowała się woda, sącząca się z małych kanalików. Krążyła w obiegu zamkniętym. A wszystko to dla kota i psa, które przewijały się po domu i w ten sposób miały zapewnioną bieżącą wodę.

Rano grupową celebrację śniadania odłożyłem na lepsze czasy, gdyż byłem zbyt nieprzytomny, żeby bladym świtem intensywnie ruszać żuchwą, a specjalnie głodny tak wcześnie też nie bywam, więc zadowoliłem się szybko skonsumowanym migdałowym batonem proteinowym własnej roboty, bowiem jeszcze w Polsce zabezpieczyłem przyzwoite zapasy prowiantu. Nie to, że wątpiłem w aprowizację Rosji czy moich gospodarzy, ale nie chciałem ich wprawiać w zakłopotanie permanentnie czyszcząc lodówkę. Zresztą lodówki niektórych ludzi to tylko wysypisko przetworzonych śmieci. Mój wzorzec konsumpcji śniadania trochę ich zaskoczył, ale na szczęście nie próbowali mnie przekonać do niczego innego.

Ruszyliśmy na zwiedzanie. Aleks i Anastazja prowadzili mnie wśród pięknych osiemnastowiecznych kamienic, raz po raz przyzdabiając je ciekawymi historiami. Mieli duże poczucie humoru, więc niemal wszystko obracaliśmy w żarty i świetnie się w tym uzupełnialiśmy. Ich poczucie humoru przejawiało się nie tylko w recepcji, ale i kreacji oraz prowokacji. Gdy zasugerowałem, że jestem trochę głodny, Anastazja ni stąd, ni z owąd,  wyciągnęła ze swojej torebki… paczkę migdałów i wręczyła mi z serdecznym uśmiechem na twarzy. Po sekundzie wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.

Jednak w chwilach, gdy dawaliśmy sobie oddech, zawieszając rozmowy czy też po prostu kontemplując widoki, wyraz twarzy Anastazji nie stawał się naturalnie obojętny, lecz nieco smutny.

Kilkugodzinny spacer dał się nam we znaki. Szczęśliwie było to miasto, gdzie można świetnie spędzać czas zwiedzając i jednocześnie nie ruszając się poniekąd z miejsca, np. w gondoli. Natomiast  sobory i pałace od wewnątrz zostawiliśmy na inną okazję.

Spotkała mnie też niespodzianka. Nieduża. Gdy wróciłem z kolejnej wycieczki, tym razem do sklepu po jogurt, to w kuchni zastałem dziewczynkę. Z twarzy – grzeczna blondynka. Miała może jakieś dziesięć lat. Grzebała w zlewie. W ogóle nie przejęła się moim wejściem, tylko rzuciła neutralnie okiem i wróciła do grzebania w zlewie.

- Cześć, jestem Bartek.

Tylko na chwilę kierując na mnie wzrok i nie przerywając grzebania w zlewie, odburknęła:

- Phi!

Była to Natasza, siostrzenica Aleksa, która mieszkała naprzeciwko i wpadała czasem do nich bez zapowiedzi.

Ta podróż po Sankt Petersburgu była nie tylko ciekawa i pouczająca pod kątem samego miasta, ale i moich nowych znajomych. Dawno nie widziałem tak zgodnej pary, z niekrótkim, bo kilkuletnim już stażem. Było w nich wiele podobieństw i zgodności, które cementują relację i pozwalają jej, przetrwać w czasie, ale i przeciwieństw, które urozmaicają związek, nie pozwalając mu popaść w znudzenie i zbyt dużą rutynę, a przy tym pozwalają się uzupełniać. Na przykład podczas gdy Anastazja nie była w stanie pokazać mi na mapie, gdzie jesteśmy, Aleks robił to wyśmienicie, za to po minucie usilnych prób złożenia mapy, podał ją w końcu Anastazji, aby ta złożyła ją w kilka sekund – co znów, oczywiście, wywołało salwę śmiechu. Choć banalny przykład, to świetnie obrazuje niektóre aspekty ich związku. To sprawiało, że byli zgodną, szczęśliwą, szanująca swoją odmienność parą. Może ideały nie istnieją, a przynajmniej nie mają zbyt często swojej realnej reprezentacji, ale niewątpliwie oni byli bliżsi tego ideału niż ktokolwiek inny, kogo znałem.

Oczywiście pierwszego dnia wiedziałem, że mogą po prostu starać się dobrze wypaść. Drugiego też. Wieczorem przeszli trudną próbę. Aleks walczył z korkiem wciśniętym, chyba złośliwie, zbyt mocno w szyjkę butelki wina. Wyrywając w końcu korek z całym impetem, trącił łokciem wazon, który filmowo rozbił się na parkiecie. Wazon był cenną i emocjonalną pamiątką po zmarłej niedawno mamie Anastazji. Byłem pewny, że w tej chwili zapomnieli o mnie. Byli tylko oni, stłuczony wazon i świeże, bolesne wspomnienie o matce, jej chorobie i odejściu. Spodziewałem się płaczu Anastazji. Łzy szybko przeszkliły jej oczy. Myślałem, że krzyknie, wrzaśnie, a nawet zaklnie na Aleksa. A ona tymi swoimi coraz bardziej mokrymi oczami, które w końcu nie utrzymały łez, patrzyła najpierw na niego a później na podłogę. Aleks podszedł do niej. I równocześnie wtulili się w siebie. Anastazja zaczęła cichutko płakać w jego ramię. Wszystko odbyło się bez ani jednego słowa.

Jednak gdy później Anastazja opowiadała o mamie, widziałem więcej spokoju niż cierpienia na jej twarzy. Jaką tajemnicę więc kryła? Tego samego wieczoru, wypiliśmy to niefortunnie otworzone wino. A gdy byliśmy już trochę przepełnieni jedzeniem i nasyceni winem tak, że na jakąś minutę zapadła wcale niekłopotliwa, ale raczej wyczekiwana cisza, Anastazja zawieszony wcześniej na butelce wzrok, skierowała na mnie. Był smutny. Chwyciła mnie za dłoń i po chwili cierpiętniczego milczenia powiedziała cicho, nieco łamiącym się głosem:

- Bardzo mi przykro… z powodu tego wypadku…

W pierwszej chwili zaniemówiłem, bo nie wiedziałem, o czym mówiła. Po chwili jednak domyśliłem się, że chodziło o rozbicie się polskiego samolotu w Smoleńsku przed kilkunastoma dniami. Kontynuowałem milczenie, bo nie miałem kompletnie pojęcia, jak powinienem zareagować. A ona wciąż trzymała moją dłoń, a jej piękne oczy skrzyły się łzami.



Czy wiesz, że za opóźniony lub odwołany lot przysługuje Ci co najmniej 250 euro odszkodowania? Airhelp załatwi za Ciebie formalności i pobierze prowizję tylko w przypadku wygrania sprawy.

Nad ranem udaliśmy się z Aleksem na ryby. Wbrew kobiecym przekonaniom na ryby chodzi się łowić, a niekoniecznie złowić. Było to małe jezioro położone niedaleko północnej obwodnicy Petersburga. Nawet wolałem nie pytać o nazwę. Z piaszczystą plażą, ale na tyle łagodnym brzegu i ciągnącej się płyciźnie, że nie zachęcało do kąpieli, zresztą pora roku tym bardziej. Taka konfiguracja umożliwiała tylko łowienie z tzw. gruntu (czyli dalekie zarzucenie przynęty, która opada na dno, a wędkę swobodnie kładzie się na podpórce i obserwuje tylko czy jest branie). To z kolei pozwalało na swobodne zajęcie się czymkolwiek, najlepiej rozmową i o to też chodziło. Rozmawialiśmy dużo. O swoich zainteresowaniach, pracy, planach, marzeniach i czasem o kobietach - o tym, co nam dają, czego nie. I co my im dajemy, a czego właśnie nie…

- Co więcej, czasem im zabieramy – wtrąciłem na koniec wątku pół żartem, pół serio.

- Co? – zapytał Aleks.

 W odpowiedzi podzieliłem się z Aleksem swoim wspomnieniem, gdy siedziałem kiedyś w ogródku kawiarnianym w Krakowie z Pauliną Chapko, koleżanką poznaną wiele lat wcześniej na obozie harcerskim. Było po północy. Robiło się chłodno, a ja w swoim stylu oczywiście byłem lekko ubrany. Pewnie tradycyjnie miałem krótkie spodenki albo przynajmniej podkoszulek z krótkim rękawem. Zapytała, czy chcę wejść do środka, bo czuje, że jest mi zimno. Poprawiłem ją, że widzi, a nie czuje. A ona upierała się, że czuje. Ja nie odpuszczałem i zacząłem rozbierać na czynniki pierwsze jej doznania, twierdząc, że zapewne spostrzegła jakieś subtelne sygnały, np. że drżałem? Ona obstawała przy swoim. W końcu sięgnąłem po ostateczny redukcjonizm i poinformowałem ją, że być może nie do końca świadomie spostrzegła, że robi mi się zimno - gdzieś na peryferiach świadomości zarejestrowała to, co robi mój organizm, gdy jest mu zimno. Dodałem przy tym, że intuicja to tak naprawdę wiedza, którego źródła nie jesteśmy świadomi. Z irytacją i wyrzutem powiedziała, że odzieram ją z metafizyki.

To zderzenie romantyzmu z oświeceniem wywołało wtedy dużą konsternację i milczenie. I teraz z Aleksem też milczeliśmy.

- Wiesz, że wszyscy jesteśmy egoistami? – zapytałem przerywając dłuższą ciszę, myśląc wciąż o swojej postawie podczas rozmowy z Pauliną i może szukając usprawiedliwienia...

- Wiem. Przecież altruista pomaga, bo odczuwa taką potrzebę. Gdyby nie pomógł, czułby dyskomfort. Walka ze swoim dyskomfortem, to przejaw egoizmu…

- Dążenie do satysfakcji z dobrych uczynków to realizowanie własnych potrzeb. A własne potrzeby są z definicji i natury egoistyczne – rozwinąłem myśl Aleksa.

- Altruizm to szlachetna forma egoizmu.

- A szlachetność to zazwyczaj ładnie opakowane wyrachowanie. Skalkulowana na zabłyśnięcie w oczach innych czy też na odwzajemnienie w bliższej lub dalszej perspektywie czasu. Któż byłby szlachetny na bezludnej wyspie?

Kontynuacja tej wymiany zdań trąciłaby już nieco popisem retorycznym i cynizmem, ale to nie cynizm nami kierował. Myślę, że raczej bezinteresowna szczerość. Nie zabiegaliśmy raczej o robienie na sobie jakiegokolwiek wrażenia, niczego też nie ryzykowaliśmy. Spotkaliśmy się na parę chwil, by później wrócić do swojego niezależnego życia oddalonego o setki kilometrów.

1 - 2 - 3 - 4


Poznaj więcej inspiracji na ten miesiąc – spójrz na prawy margines >